– To był przejmujący obraz. Mieliśmy łzy w oczach, patrząc na ludzi pędzonych na śmierć – mówili mieszkańcy Kłodkowa i Skalna, którzy byli świadkami rekonstrukcji, przygotowanej przez Grupę Rekonstrukcji Historycznej „Nałęcz”. Przedstawienie zaprezentowano w 71. rocznicę mordu na polskich, przymusowych robotnikach z Kłodkowa.
Niedzielne, połączone uroczystości przygotowało Stowarzyszenie Społeczności Cerkwickiej, Sołectwo Kłodkowo oraz Grupa Rekonstrukcji Historycznej – Nałęcz” z Trzebiatowa. Obraz przypomniał tragiczne okoliczności śmierci polskich robotników przymusowych, którzy pracowali w czasie wojny w Kłodkowie. Następnie uczestnicy „żywej lekcji historii” złożyli kwiaty pod pamiątkowym głazem w Skalnie, a także a cmentarzy w Kłodkowie. Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęciowej, a także lektury reportażu z ostatniego numeru „Pulsu Miasta”.

71 lat temu Niemcy zamordowali polskich robotników

Mięli, zginąć z innymi

KŁODKOWO. –  Hat er Bruno nicht? (Bruno wyszedł?)  – Nie ma go, poszedł – odpowiedziała Ana, kiedy przyszli po męża. Ta chwila była najdłuższą w życiu. Przeżył, bo ukryła go pod pierzyną. W tym czasie do świetlicy w wiosce Klatkow (dzisiejsze Kładkowo) spędzono wszystkich robotników przymusowych ze wsi. Był 8 marca 1945. Rosjanie stacjonowali już w Trzebiatowie, gdy po ich nosem niemiecki oddział SS lub Wermachtu przeprowadził polskich jeńców do pobliskiego Skalna, gdzie rozstrzelano prawie wszystkich. Przeżyły prawdopodobnie cztery osoby. Opowieść o mordzie na polskich robotnikach stała się lokalną legendą, przypominającą wielowątkowy scenariusz. Mieszają się w nim fakty z obrazami zmęczonej czasem pamięci.

Bruno już poszedł..

Anna Gorczyca ma dziś 91 lat. Mieszka w Trzebiatowie. Na maleńkim czarno – białym zdjęciu jest jednak 19 – latką  z  jasnymi warkoczami, która zimą 1940 roku została przywieziona na przymusowe roboty do Klatkow, dzisiejszego Kłodkowa. – Ana, ty nie chodź tak z dzieckiem po wiosce. Sołtys jest zły, on stracił dwóch synów pod Stalingradem – mówiła jej niemiecka gospodyni, u której Anna pracowała ponad 4 lata. To tu poznała Bronka. Polskiego żołnierza, który trafił na roboty jak ona. Był ślub, potem na świecie pojawił się mały Mundek. W marcu 1945, kiedy doszło do masakry polskich robotników miał kilka miesięcy. – Pamiętam, że nagle pełno Niemców w wiosce. Przyszedł sołtys do chałupy i mówi, że o 11.00 wszyscy mężczyźni mają pod kościół z łopatami iść. Ja do Bronka: właź pod pierzynę!  A po chwili on wraca (niemiecki sołtys Artur Biger)  –  Hat er Bruno nicht? (Bruno wyszedł?) Nie ma go, już poszedł – mówię.

Wspomnienia jak patchwork

4 marca 1945 położony dwa kilometry od Kłodkowa, Trzebiatów zajmują Rosjanie. 5- go pod wioskę podjeżdżają radzieckie czołgi. – Mąż i paru kolegów wyszli na skraj wioski. Gospodarze pochowali się w lesie. Kto wy! – krzyczą ruskie celując z broni. Polacy! –  mówi Weronika Malec, żona Andrzeja, który jako jeden z czterech polskich robotników uszedł cudem z masakry w Skalnie.

– Rosjanie weszli do wioski, kazali podciąć słupy telegraficzne, żeby Niemcom zniszczyć łączność.  Oni myśleli, że to już wolność, przez trzy dni czekali na Rosjan, że wrócą – dołącza swój fragment układanki Edmund, syn Bronisława Gorczycy. O cudem ocalonym ojcu i Polkach rozstrzelanych w Skalnie, dowiedział się późno. Wcześniej w domu się o tym nie mówiło. – Prawdopodobnie Niemcy pojawiali się wiosce w czwartek 8 marca. Kazali mężczyznom przyjść do świetlicy z łopatami. W międzyczasie załapali jakąś grupę Polaków idących od strony Trzebiatowa. Ojciec mówił, że to była zemsta za te słupy, a całym prowodyrem był sołtys – mówi Edmund Gorczyca.

Podobną wersję zapamiętała Weronika. – Mąż mówił, że ich Niemcy złapali na wylocie do Trzebiatowa. Kazali iść do świetlicy. Po kilku godzinach gospodyni, u której był mąż przyszła i mówi, że chce tego robotnika, bo nie ma kto koni oporządzić. Wypuścili go. Zrobił swoje, ale gospodyni mówi „Andre skryj się gdzieś”. Tam był taki dół na ziemniaki koło ogrodu. To on się wcisnął i przeczekał do rana – mówi żona, nieżyjącego już dziś Andrzeja Malca, który ściągnął Weronikę do Kłodkowa w 1947 roku.

Meller ucieka spod kul

Opowieść, prawdopodobnie jedynego naocznego świadka, poznali w kilka miesięcy później. Joachim Meller uciekł spod kul. Nocą z czwartku na piątek ( 8 na 9 marca) Niemcy wyprowadzili polskich robotników z Kłodkowa. Przedzierali się polami w kierunku morza. Dotarli do Skalna (niedaleko dzisiejszej Pogorzelicy). Tu zamknęli wszystkich w opuszczonym domu. Po dwóch godzinach zaczęto pojedynczo wzywać Polaków do jednego z pokoi. – Kazali opróżnić kieszenie. Nic mówili. Wreszcie wszystkich wygonili przed budynek. Potem poprowadzili do bagien, był z nimi syn brata mojego taty – Zdzisław Gorczyca. Miał wtedy 18 – lat,  pytał ciągle Mellera, co z nami będzie. Tak opowiadał mi to ojciec, który spotkał się z nim w Gryficach w sierpniu 1945 roku – mówi Edmund Gorczyca. – Wreszcie doszli do małego stawiku. Niemcy kazali im wejść do wody, tamci się ociągali. Kiedy kilku weszło, odskoczyli i zaczęli strzelać. Meller rzucił się w trzciny. Niemcy szukali z latarkami czy nikt nie został żywy, a tych, co uciekali gonili po polu, strzelając w plecy. Kiedy poszli, przeczekał do rana ukryty w jakiejś stodole, aż przyszli Rosjanie – dodaje.

Dziadek schował się pod scenę

Wersję, którą opowiada po latach syn Bronisława Gorczycy, potwierdza relacja Joachima Mellera, do którego w latach 70 – tych udało się dotrzeć dwóm szczecińskim dziennikarzom – Piotrowi Zielińskiemu oraz Markowi Czasnojciowi. – Kule świstały mi koło głowy, ale udało się. Padłem w trzcinę i znieruchomiałem – opowiadał Meller, który po wojnie wyniósł się do Poznania. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przeżyło  jeszcze paru innych: Bronek, Andrzej i Józek. – Ojcu rzadko się zbierało na wspomnienia. Wiedzieliśmy, że oni (rozstrzelani w Skalnie) są pochowani w Kłodkowie. Zawsze chodziło się tam palić świece. Często do taty przyjeżdżał pan Bronek Gorczyca, ale nigdy, nie mówili o tym – mówi Józefa Mieckowska, córka Józefa Sulanowskiego, który ukrył się pod sceną w świetlicy, do której spędzono Polaków. – Jedyne, co zapamiętałam to, że ojciec ukrył się jeszcze z dwoma kolegami. Ale do dziś nie wiadomo, kim byli? Być może zaraz po wejściu Rosjan wrócili do domów i ślad po nich zaginął – mówi pani Józefa.

Jej najstarsza córka dobrze pamięta dziadka. – Jak miałam 13 – lat naszkicowałam mu projekt obelisku, który dziadek zrobił na zlecenie kombatantów w 1975 roku – wspomina Maria Paluch. – Ten obelisk stoi do dziś na cmentarzu w Kłodkowie. Dalej jest mogiła, do której w listopadzie 1945 przeniesiono ciała tych zastrzelonych. Był przy tym pan Malec, pan Gorczyca, mój dziadek i pan Gardziejewski. Pan Gorczyca dowiedział się od Mellera w sierpniu, co się stało i gdzie oni leżą. Jesienią (15 listopada) przewieźli ciała do Kłodkowa – mówi Maria. Dla niej historia zatoczyła koło. Jej brat Romek, zrobił marmurowy krzyż, który ustawiono w 67. rocznicę mordu na mogile w Kłodkowie. – Oni tak mało mówili o tym. Być może gdzieś podświadomie, po cichu ciężko było żyć z myślą, że przeżyli – dodaje Maria.