Silvio pochodzi z włoskiego Termoli, Alexsandre wychował się w Anapolis w Brazylii, w żyłach Michalisa płynie grecka krew, choć jego mama jest Polką. Dla nich najpiękniejsze w polskiej tradycji świąt to dzielenie się opłatkiem, kolędowanie, polskie pierogi, niekoniecznie z kapustą i długie, rodzinne spotkania. A także rytuał, który na wiele dni przed tym magicznym czasem, każe postawić cały świat na głowie. Tak, by przy wigilijnym stole było perfekcyjnie i zgodnie z tradycją.

Buon Natale – Wesołych Świąt!

Kiedy Silvio przeżył swoje pierwsze, polskie święta za oknami widać było metrowe zaspy śnieżne, a na niemieckiej autostradzie panował paraliż. Tego, roku jak zwykle, Boże Narodzenia miał spędzić w Termoli. W rodzinnym miasteczku, urokliwym kurorcie przycupniętym na brzegiem Morza Śródziemnego czekała mama, córka, dzieci tragicznie zmarłej siostry. W Polsce miała zostać Beata, z którą pobrał się po siedmiu latach wspólnego bycia, w 2002 roku. – Do ostatniej chwili wyglądał przez okno, licząc, że jak zawsze wsiądzie w samochód i pojedzie do Włoch. Śnieg go zatrzymał przy naszym wigilijny stole – wspomina tę pamiętną wieczerzę Beata Marinelli. Przez lata pomieszkiwali we Włoszech. On pracował, jako kucharz, a ona, jako pracownik hotelowy. Do Polski wracali na jesień. Na parę tygodni, by odpocząć. Ostatnio zostają na dłużej, i chyba włoski dom zamienią na polski. Ten w Świerznie, gdzie mają swój kominek, ogród i swoje wspólne polsko – włoskie gotowanie. Bo, Silvio każdego ranka pyta Beata, co chciałaby zjeść na obiad. Polskie jedzenie też gotuje. Choć jak mówią żona, zawsze doprawi je włoską duszą.

– I choćby nie wiem, jak się starał smak pierwotny, podstawowy zawsze będzie poza jego zasięgiem. Tak jak i u mnie, gdy chcę coś włoskiego odtworzyć. To tak jak z polskimi pierogami, które przez wiele lat woziłam na Święta Bożego Narodzenia do Termolis. Najbardziej smakują im z serem i ziemniakami, czyli nasze ruskie, ale oni zapiekają je jeszcze po swojemu z pomidorami – tłumaczy pani Beata. Nachodzące święta spędzi u rodziny w Dziwnówku. Silvio właśnie pojechał do Włoch. – Jego mama, a moja teściowa jest już bardzo wiekową damą. Nie ma szans, by przyjechała do Polski, a ja chciałam te święta spędzić na miejscu – mówi pani Beata. Gdy, wydobywa z pamięci obrazy pierwszej, włoskiej wigilii wspomina smak suszonego, solonego dorsza tzw. baccala duszonego w pomidorach, który podaje się na uroczysty obiad, 24 grudnia. – W wigilię rano wszyscy spotykają się rano w kuchni, piją kawę, jedzą ciasteczka, potem każdy idzie do swoich zajęć. Jedni odpoczywają, inni spotykają się ze znajomymi. A pani domu, w tym wypadku moja teściowa rządzi w kuchni. O godzinie 13.00 cała rodzina spotyka się na uroczystym obiedzie. Na pierwsze danie podaje się różnego rodzaju makarony, na drugie właśnie suszonego dorsza, moczonego wcześniej przez trzy dni w wodzie, a następnie duszonego w pomidorach. Wieczorem kolacja, na przystawkę rozmaite owoce morza, danie główne to ryba zapiekana z ziemniakami lub z grilla. Wieczorem, kto chce idzie na pasterkę, potem spotykają się jeszcze po nabożeństwie i długo siedzą w noc. Podobnie jak my tu w Polsce – mówi Beata.

Z zup mógłby być żurek i pierogi z patelni

Silvio najbardziej ceni polską tradycję dzielenia się opłatkiem przy wigilijny stole. Bardzo lubi, gdy rodzina kolęduje. Nie dziwią go nocne rozmowy Polaków, bo Włosi mają również skłonność do wielogodzinnych dyskusji, zwłaszcza o polityce. Choć przy świątecznym stole, we Włoszech, tak jak w Polsce cichną gorące dysputy, a biesiadnicy cieszą się swoją bliskością. – Silvio bardzo lubi nasze pierogi, choć nie te z kapustą i grzybami, rozsmakowany jest w naszych rybach, zwłaszcza dorszu. Mimo, tylu lat w Polsce nie nabrał smaku do kiszonej kapusty, ani bigosu, który zje, ale tylko pod postacią zrobioną ze słodkiej kapusty. Żartuje czasem, gdy idziemy w odwiedziny „czy jest bigos” i wówczas gospodarze spinają się, poszukując swoich bigosowych zapasów. Z zup nie ma ulubionej, choć nasz czerwony barszczyk bardzo mu smakuje. Nie może pojąć tylko, czemu tak dużo siedzimy w święta za stołem, a tak mało wychodzimy. Włosi po uroczystym obiedzie w Boże Narodzenie, a także w drugi dzień świąt wychodzą do miasta, spotykają się w knajpkach ze znajomymi, prowadzą intensywne życie towarzyskie – dodaje.

Tymczasem Alexsandre z polskich zup najbardziej kocha żurek. I choć nie znajdzie się go na bożonarodzeniowym stole, zarzeka się, że mógłby tę najstarszą polską zupę jeść nieustannie. – Poza tym lubię wszystko, nie jestem wybredny, nauczyłem się polskiej kuchni, ostatnio nawet ze znajomym gotowaliśmy bigos, rozmawiają przez skype – żartuje Alex Pimental Machado. Do Polski pierwszy raz przyjechał w październiku 2007 roku. Do Anny, którą poznał w Hiszpanii. – Byliśmy całą rodziną na wakacjach, Alex pracował w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Gdy wyjeżdżałam, obiecał, że przyjedzie do Polski. Minęło kilka tygodni i obierałam go z lotniska. Wówczas też został w Polsce na swoje pierwsze święta – mówi Anna Pimental Machado. Z pierwszej, polskiej wigilii zapamiętał jedynie obrazy. – Wszystko było inne. Niezrozumiałe, ale bardzo przyjemne. Czuć było wyjątkową, rodzinną atmosferę. Siedziałem przy bogato zastawionym stole, gdy inni śmiali się, ja również, choć niewiele mogłem zrozumieć – żartuje Alexsandre. Dziś wspólnie z żoną prowadzą restaurację brazylijską z Niechorzu tuż przy latarni. Mieszkają z dziećmi w Gryficach. On jest mistrzem przyrządzania steków. – Gdy, tato zaprasza do Pogorzelicy swoich gości (Janusz Zalewski, właściciele Sandra Spa przyp. red), Alex zarządza w kuchni. Nikt tak jak on nie potrafi robić steków – żartuje Ania, która w rodzinnym Anapolis Alexa, jeszcze nie była. – Jakoś trudno mi wyobrazić sobie święta poza polską. Kocham tę atmosferę, ten okres przygotowań, a potem spotkań z rodziną. Śnieg, choinka. Choć ostatni raz na Boże Narodzenie tak naprawdę biało było ze cztery lata temu. Alex pierwszy raz widział wówczas prawdziwy śnieg. Stał w ogrodzie i nie mógł się nacieszyć, robił zdjęcia i wysłał znajomym do Brazylii – dodaje.

Za oceanem, w kraju, w którym żyje najwięcej katolików, Boże Narodzenie celebruje się zupełnie inaczej. – W dzień wigilii je się odświętny obiad, na który podaje się indyka, różne warzywa, fasolę, ryż. Podobnie jest w Boże Narodzenie. Najbliższa rodzina spotyka się na obiedzie. Ze słodkości wszyscy zajadają się włoską babką Panettone. To takie ciasto pełne bakalii, chyba drożdżowe – mówi Alex. Panettone, drożdżowa babka, pochodząca z Mediolanu, której w okresie przedświątecznym pełno we wszystkich włoskich sklepach, króluje także w Boże Narodzenie w domu Silvia. –W Boże Narodzenie podobnie jak w wigilię, wszyscy spotykają się w kuchni na kawie, mówią Buon Natale – Wesołych Świąt. Do kawy podjada się ciasteczka z migdałami lub słodycze własnej produkcji. Obiad również jemy o 13.00. Ale tu już na stole uczta mięsna, makarony, a także mnóstwo warzyw i na finał słynna Panettone – opowiada Beata Marinelli.

Moje polsko – greckie święta

Michalis Apostolu świętuje ze swoją polsko – grecką rodziną dwukrotnie. – Mama jest Polską, zatem celebrujemy polskie tradycje, a w dwa tygodnie później, jako, że Grecy należą do kościoła Prawosławnego, spotykamy się u siostry taty w Policach na uroczystym, świątecznym obiedzie – dodaje Michalis, który wspólnie z Moniką, prowadzi uroczą grecką tawernę na Bulwarze Piastowskim w Szczecinie. Poznali się na nartach ponad 2 lata temu. Dziś są parą, i choć Monika ma polskie korzenie, menu w The Greek Ouzeri jest prawie całe jej autorstwa. – Ponieważ mama Michalisa jest świetnią gospodynią, bardzo dobrze zna się na greckiej kuchni wspiera nas radą, w karcie jest także jedno z jej dań – marynowana papryka z fetą. Jest także moje ulubione danie, które podaje na wigilię w domu Michalisa – Spanakopita. Ciastko filo zapiekane ze szpinakiem i fetą, które albo przyrządza się na dużej blasze lub też pod postacią pierożków. Serwujemy w naszej tawernie obydwie formy, a goście chętnie proszą właśnie o nie – mówi Monika, gdy Michalis właśnie podaje do stolika obok rumiane pierożki ze szpinakiem.
– Nasze święta to mix tradycji polskich i greckich. Jest, więc na stole Spanakopita jak powiedziała Monika, ale jest też karp, którego mistrzem jej mój tato, są pierogi z kapustą i grzybami, barszcz z uszkami. W Grecji wigilia to dzień oczekiwania. Tak jak w Polsce to dzień pracujący. Wieczorem Grecy, którzy są bardzo wierzącym narodem idą wieczorem do Cerkwi. Później spotykają się gronie najbliższej rodziny na małej kolacji, która jest postna. Podaje się ryby, Spanakopitę i zupę Fakes z soczewicy. Dopiero Boże Narodzenie to wielka uczta, na której serwuje się różne rodzaje mięs z baranem z rusztu na czele. Nierzadko jeden z sąsiadów piecze dorodną sztukę dla kilku, mieszkających pod sąsiedzku rodzin. U nas mistrzem mięsa jest również tato. Jego popisowym daniem jest baranina duszona w pomidorach, którą przyrządza się wedle specjalnej receptury – mówi Michalis, który jest potomkiem greckich partyzantów, którzy po wojnie domowej w Grecji byli przywożeni i leczeni w tajnym szpitalu wojskowym w Dziwnowie. – To właśnie w transporcie z Grecji poznali się moi dziadkowie, których z Dziwnowa przeniesiono do Wrocławia. To tam urodziła się siostra mojego taty, a on sam już w Policach, gdzie zawędrowała rodzina – wspomina Michalis Apostolu. W tym roku, do wigilijnego stołu po raz kolejny zaprosi Monikę. Będą polskie kolędy, opłatek, później grecka muzyka i mieszanka tradycji. Jedno będzie najważniejsze. – To święta, w których warto być z rodziną. Słuchać opowieści. To jedyny taki czas w roku. I choć jedzenie jest ważne, ale to bliscy nadają smak wszystkiemu – mówi Michał. Polak i Grek.

, gryfickie.info