Liczby w życiu Jolanty Baturo mają znaczenie. Osiem metrów kabla, który przynosi życiodajny tlen. Pięć miesięcy szpitala. Dwa odejścia. Tysiące godzin wyczekanych, by wrócić do domu i zrobić 3- letniej wnuczce ulubioną kanapkę.  Jolanta przeszła przełom tarczycowy. Żyje, choć lekarzy wciąż to dziwi. Nie może jednak samodzielnie oddychać, przypięta do maszyny podającej tlen została więźniem we własnym domu. Czeka na przeszczep płuc. By, jednak wycieńczone ciało przygotować na zabieg konieczna jest rehabilitacja. Rodzina rozpoczęła zbiórkę na przenośny koncentrator tlenu, by Jolanta mogła wychodzić z domu.

Osiem metrów wolności

Każdy dzień zaczyna się od tego samego rytuału. Leki, wziewy, oczyszczanie dróg oddechowych. Czas płynie powoli, bo Jolanta musi odpoczywać po każdej czynności. Przejście z pokoiku do kuchni zajmuje godzinę. Wycieńczone pięciomiesięcznym pobytem w szpitalach kruche ciało, męczy się jak maratończyk po ciężkim biegu. Z początku nie mogła nawet mówić. Dziś po każdym słowie łapie krótki haust powietrza. Przypięta do życiodajnej maszyny podającej tlen stała się więźniem we własnym domu.  Świat dostępny w zasięgu ośmiu metrów – tyle musi wystarczyć. Tak długi jest kabel podający tlen. Jeśli jednak zabraknie prądu maszyna wyłączy się, odcinając cenne powietrze. Jolanta Baturo 30 listopada ub. roku przeszła tzw. przełom tarczycowy. To ciężkie i rzadkie powikłanie związane z nadczynnością tarczycy. Umierała dwukrotnie. Raz nawet udzielono jej ostatniego namaszczenia. Przez pięć miesięcy na zmianę czuwały przy niej córki Paula i Celina. I mała Julka, która patrząc na kruche i wycieńczone chorobą ciało, mówiło: babcia jest najpiękniejsza na świecie! Tylko mamo, kiedy się obudzi?

Przestałam się bać śmierci

30 listopada pogotowie zabiera Jolantę z domu. Tuż pod klatką małego bloku w Cerkwicy pierwsza reanimacja. W szpitalu jeszcze dwukrotnie w ciągu tych pięciu miesięcy będzie odchodzić. – Kiedy przyjechałyśmy do szpitala, lekarze powiedzieli, że mamę zjadł nowotwór. Kazali się żegnać. Krzyczałam, że mama będzie żyć – mówi Paula. – Gdy zobaczyłam małe, drobne ciało spowite kablami, dopiero dotarło do mnie jak jest chudziuteńka. Zawsze chodziła w ubraniach, nie dostrzegałyśmy tego – dodaje. – Jakaż ulga, gdy dowiedziałyśmy się, że to nie rak. Okazało się, że to ciężka postać nadczynności tarczycy. Gdybyśmy nie wezwały pogotowia nie żyłaby już. Po kilkunastu dniach mama budzi się, przechodzi na oddział wewnętrzny. W początkach lutego mówią, że będzie już wychodzić. Gdy wracam po południu do szpitala, salowa tylko krzyczy, że mam biec na Erkę, bo jest reanimacja. Znów oddział intensywnej terapii. Mama jest w krytycznym stanie – relacjonuje Paula.

Jolanta nic nie pamięta z czasu, gdy spała. Choć córki mówią, że reagowała na dotyk. Gdy był miły leżała rozluźniona. Gdy zbliżał się ktoś, kogo nie tolerowała twarz spinał grymas. Za to śniła. – Widziałam brata i babcię. Wołali mnie. I światło. Ciepłe, jaśniuteńkie. Ale babcia była w takiej strasznej czerni. Nie chciałam do nich iść, choć kusiło mnie, by nie wracać – mówi Jolanta, łapiąc głodny tlenu oddech. Po tym doświadczeniu już nie boi się śmierci. Choć bardzo chce żyć. Dla córek, wnusi Julci i rodziny.

Szansa na normalność

Żeby życie choć trochę wróciło w dawne ramy, Jolanta musi przejść przeszczep płuc. Inaczej do końca życia będzie więźniem na smyczy. – Mama jest już zakwalifikowana do zabiegu. Diagnoza brzmi: przewleka niewydolność oddechowa w przebiegu przewlekłej obstrukcyjnej choroby płuc. To wszystko powikłania po przełomie tarczycowym właśnie. Żeby podjeść do przeszczepu musi przytyć i nabrać siły. I wyleczyć guzowate wole tarczycowe. Teraz jest chudziuteńka bez grama mięśni. Dwa razy w tygodniu przychodzi rehabilitant. Ale, by ciało mogło się wzmocnić musi wychodzić na świeże powietrze, a bez przenośnego kocentratora tlenu nie będzie to możliwe – mówi Paula. Maszyna zaopatrzona jest w baterię wystarczającą na 6 godzin. Można ją schować do torebki. Kosztuje jednak od 15  do 16 tysięcy złotych. Dla rodziny to suma poza zasięgiem. Jolanta czeka na świadczenie chorobowe. Na razie nie dostaje nic. A leczenie miesięczne to już koszt ponad 1000 złotych. – Mama jest tak słaba, że przejście z fotela na łóżko i dalej do roweru, żeby poćwiczyć to cała godzina – mówią córki. – Mam zalecenie od rehabilitanta, żeby jeździć 3 razy dziennie po minucie. Żeby to zrobić tracę cała godzinę. Każdy ruch jest obarczony długim odpoczynkiem. Ludzie mnie pytają, co ty robisz, jak to nie masz czasu? A czas ma dziś dla mnie zupełnie inną miarę – mówi kobieta. Córki, by pomóc matce rozpoczęły zbiórkę pieniędzy. Pukają do wszystkich drzwi. – Każda złotówka jest cenna. Każdy gest. Pomoc zadeklarował już wójt, 6 maja odbyła się sprzedaż ciast przez sklepem „U Jacka” w Cerkwicy, a miejscowa pizzeria obiecała przekazać dzienny utarg. Grosik do grosika i wierzymy, że uda się zebrać całą kwotę – mówią Celina i Paula.

Jeżeli ktoś z Państwa chciałby przekazać choćby symboliczną złotówkę, można to uczynić wpłacając darowizny na konto. Pieniądze zostaną przeznaczone na zakup przenośnego koncentratora oraz rehabilitację:
93 1320 1537 2347 3986 3000 0001
JOLANTA BATURO
U.SŁONECZNA 55A/5
72-342 CERKWICA TYTUŁEM „POMOC DLA JOLANTY”