– Proszę przejść się po Mrzeżynie, na każdym rogu wisi ogłoszenie o pracę. Przyjdą, zapytają i tyle ich widać – mówi Krzysztof Wróbel, właściciel namiotu handlowego. Podobnie jak wielu pracodawców nad Bałtykiem długo mógłby wymieniać grzechy młodych, sezonowych pracowników. Są mało odporni, porzucają pracę bez słowa, brak im podstawowych umiejętności.

Zatrudnij młodego, przejedziesz poligon

Szybko się zniechęcają, brak im podstawowych umiejętności, które powinno wynieść się z domu. Leniwi, niecierpliwi, porzucają pracę, niczym sezonowe miłości. Za byle stawkę nie będą pracować, zdarza się, że potrafią wyjść z pracy na przerwę i już nie wrócić. – Ci, którzy choć raz zatrudniali kogoś młodego do 18 lat, wiedzą, o czym mówię. Zdarzały mi się takie pracownice, które po kilku dniach pracy wychodziły na przerwę i już nie wracały. Rezygnowały nawet z zaległego wynagrodzenia – opowiada Krzysztof Wróbel, który od lat prowadzi w centrum Mrzeżyna namiot handlowy.

Wakacyjny „miszmasz” od ręczników kąpielowych, przez ubrania, obuwie, akcesoria plażowe aż do gadżetów i zabawek. Praca nietrudna. W dni pogodne, największy ruch zaczyna się około 17.00. z przerwą na kolację, aż do 21 – 22.00. – Gdy, bywają upalne dni, a ruchu nie ma, pracownicy mogą wyjść poza namiot, na miasto, bo w środku nie idzie wytrzymać. Faktycznie pracują zaledwie 3 – 4 godziny, ale płacę za cały dzień. Dniówka od 70 do 80 złotych. A i tak jest kłopot ze znalezieniem kogoś na stałe. Zdarza się, że jeden dzień ktoś popracuje, przychodzi i mówi, że nie daje rady, że już nie chce. Ręce opadają – dodaje pan Krzysztof, mówiąc, że sytuacja go zmusza do tego, by przyjmować każdą chętną osobę, ryzykując, że porzuci pracę po paru dniach.
Nie ma komu pracować
W ofertach pracy sezonowej można przebierać wedle uznania. W gastronomii, handlu, przy sprzątaniu pokoi i na plaży. – To nie prawda, że nie ma pracy, a wynagrodzenia, które płacimy też są dobre. Jeśli ktoś popracuje cały miesiąc i zarobi ponad 2 tysiące to mało? – zastanawia się jedna z właścicielek kawiarni w Dziwnowie. – Tuż obok nas, rok rocznie otwierał się stragan z owocami. Tego lata nie będzie działał, bo właściciel nie może znaleźć chętnego do pracy. Prawda jest taka, że ludzie likwidują niektóre stanowiska sezonowe, bo nie ma kto pracować – dodaje w rozmowie z reporterem Kuriera. Dodając, że sama nadal poszukuje ludzi do sprzątani. Póki, co nie ma chętnego. – Po latach doświadczeń dochodzę do wniosku, że najlepsi pracownicy to osoby starsze, po 20 roku życia. Takie, które np. studiują, albo faktycznie nie mają pracy – mówi właścicielka „Słodkiego Centrum” w Mrzeżynie, które każdego roku jest oblegane przez turystów. – Pracujemy we dwie z córką, na drugą zmianę potrzebny jest pracownik. Ci młodzi nie sprawdzają się, szybko rezygnują, bo choć przy sprzedaży gofrów czy lodów nie wymaga specjalnych umiejętności, to jest monotonna – dodaje.
Czy jest aż tak źle?
Zdarzają się wyjątki, które niestety regułę potwierdzają. – Mam z ubiegłego roku dwie, trzy zaufane osoby, które na razie pracują – tłumaczy pan Krzysztof, dodając, że są młodzi potrafią być solidni i pracowici. Ale to wciąż mniejszość. Co na to sami zainteresowani? – Będę w tym roku pracować w sklepie na wybrzeżu – mówi Ania z Gryfic. – Pracowałam już przy gofrach, jako kelnerka. Zależało mi na pracy, bo zbierałam na prawo jazdy. To prawda, co mówią o młodych pracownikach. Niejeden mój kolega zrezygnował z pracy w środku tygodnia, albo był po jakiejś balandze i nie chciało mu się wstać. Wydaje mi się, że to jest kwestia motywacji. Jak ktoś potrzebuje pieniędzy, a rodzice mu nie dadzą, to będzie sumienny. Jak ktoś pracę traktuję jako wakacyjną fanaberię, bo niestety pożytek z niego mały – mówi licealistka.